Jesteś niezalogowany
NOWE KONTO

Polski Deutsch

      Zapomniałem hasło/login


ä ß ö ü ą ę ś ć ł ń ó ż ź
Nie znaleziono żadnego obiektu
opcje zaawansowane
Wyczyść




Budynek nr 7, ul. Nowowiejska, Dzierżoniów
voytekw: Sklep ogólnospożywczy po schodkach za moich czasów czyli jakieś pół wieku temu szło się Do sklepu na Schodki oczywiście szyldu Nie było ale tak Się potocznie mówiło tak patrzę na to zdjęcie I Myślę Sobie że jeżeli Dach nie cieknie to lepiej niech nie remontują Elewacji pierwszego piętra Po co budynek dalej oszpecac Wpisuje się głosową i za błędy przepraszam
Linia kolejowa nr 310 Kobierzyce - Piława Górna
Krzysztof Bach: Z niepotwierdzonych informacji które do mnie dotarły, wynika że w pierwszym etapie ruch na linii 310 zostanie przywrócony z Niemczy do Piławy Górnej. A szynobusy będą kursować z Niemczy do Wrocławia przez Dzierżoniów. Trochę mnie to dziwi bo z Łagiewnik do Niemczy prace na szlaku trwają. Natomiast z Łagiewnik do Kobierzyc cisza i może to będzie drugi etap.
Staw Bratoszów, Bratoszów
MacGyver_74: Jak dla mnie jest bardzo dobrze, szczególnie kamienica. :)
Gospoda Gerngrosslinde (nie istnieje), Pieszyce
Mmaciek: Lub wejść na tryb incogniot/prywatny lub po prostu wcisnąć CTRL + F5.
Płyty nagrobne rodziny Scholtze, Dzierżoniów
FM: Marmurowa płyta z końca XVIII w. upamiętniająca członków rodziny Scholtze. Na płycie wymienieni są: Willhelm Jeremias Christian Scholtze, Jeremias Scholtze oraz Maria Elisabett Scholtzin z d. Siegerlin.
Płyty nagrobne rodziny Scholtze, Dzierżoniów
FM: Marmurowa płyta z końca XVIII w. upamiętniająca członków rodziny Scholtze. Na płycie wymienieni są: Beata Heinrietta Friederika Scholtzin, Jeremias Scholtze oraz Maria Elisabethe Scholtzin.

Ostatnio dodane
znaczniki do mapy

mietok
Iras (Legzol)
Hellrid
Hellrid
Iras (Legzol)
Iras (Legzol)
Iras (Legzol)
Iras (Legzol)
Iras (Legzol)
Alistair
Iras (Legzol)
Iras (Legzol)
Iras (Legzol)
Alistair
Alistair
Alistair
MacGyver_74
Sendu
Parsley
Sendu
Rob G.

Ostatnio wyszukiwane hasła


 
 
 
 
O żelaznym diable
Autor: tinn°, Data dodania: 2008-10-22 02:23:47, Aktualizacja: 2008-10-22 02:23:47, Odsłon: 5315

Legenda z Jasienia

"O żelaznym diable "

Zdyszany człowiek wpadł do kuźni mistrza Macieja z okrzykiem
— diabeł!
— a potem upadł bez sił.
— Jeszcze jeden
— westchnął kowal, z politowaniem spoglądając na sąsiada.Zaczerpnął trochę wody z koryta, w którym hartował stal, i skropił nią twarz omdlałego. Chłop przeciągnął się, odetchnął głęboko i stanął o własnych siłach. Tylko w oczach jego nadal czaił się lęk. - Jak ten diabeł wyglądał, hę? - natarł na niego gospodarz kuźni. - Chciałbym się z nim spotkać. Wszyscy go widzą, tylko mnie bestia czemuś unika.

- Nie wywołujcie złego, Macieju. Umarłbym ze strachu, gdybym go miał jeszcze raz ujrzeć...
- Bajesz... Może to łobuzy straszą ludzi w swawoli, może zwierz jaki, a wy zaraz, że diabeł...
- Kiedy widziałem na własne oczy...
- Widzieliście? Jakże więc on wygląda? Ulałbym sobie takiego diabła z żelaza, skoro prawdziwy odwiedzić mnie nie chce.
- Diabeł wam niepotrzebny... A jak wygląda?... Widziałem ciemną, chichoczącą postać pobrzękującą łańcuchami. Tylko ślepia się jarzyły złowrogo... Zacząłem uciekać, a zły gonił za mną aż pod drzwi waszej kuźni. Boję się teraz wyjść, może tam na mnie czeka. Odprowadzicie mnie do domu?
- W zajęczą skórę wam się ubierać, Wojciechu. Ale widać, taki już mój los. Nie wy pierwsi mdlejecie w kuźni. Chodźmy!
Jabłoniecki kowal słynął z odwagi i siły. Nie było mu równego w całej okolicy. Nawet w Jasieniu i Lubsku. Nie bał się nikogo. Z diabłem chętnie wziąłby się za bary. Właśnie z diabłem. O tym nieraz marzył. Ale ten go jakoś bardzo starannie omijał...

"Widocznie nie należy do odważnych" - myślał Maciej.
Wracając ze wsi, udał się nad niebieską Lubszę, na miejsce, gdzie przed godziną Wojciechowi zwidział się diabeł. Chodził, gwizdał, prosił, wołał i groził, lecz wszystko na nic. Ani śladu po wysłanniku piekielnym.
- Nie mogę się zetknąć z prawdziwym, ukuję sobie sztucznego z żelaza - postanowił wreszcie zadzierzysty kowal.
Kuł z rozmachem przez całą noc, sypały się iskry, syczało w wodzie żelazo. Wreszcie diabeł z żelaza był gotów. Kowal przyglądał się mu z zadowoleniem. Posadził go obok paleniska, i gdy wyjmował z ognia rozpalone cęgi, przesuwał je maszkarze pod nosem. Długo się tak zabawiał. I nagle oniemiał z zachwytu. Zauważył bowiem, że gdy mocniej przyciśnie płonącą stal do diabelskich policzków, wtedy wzdryga się on i mruży oczy, zupełnie jak gdyby był żywy.
- To ci zabawa. Nie podoba się tobie pieszczota, co? Masz więc, masz, masz, po co ludzi straszysz na drogach...
Diabeł widząc, że został rozpoznany jako żywa, zaklęta w żelazo istota, zaprzestał udawania.
Na widok cęgów robił przerażoną minę, parskał, rżał i kichał. Maciej tymczasem nie ustawał w swoich igraszkach.
We wsi zaczęto opowiadać sobie różne historie. Kowala zaczęli ludzie omijać. No bo jakże się nie obawiać człowieka, który uwięził diabła i pastwi się nad nim bez lęku? Nie chciano bowiem wierzyć, że to jest tylko diabeł wykuty z żelaza. Kowal zaś opuszczony przez ludzi, nie mając innych rozrywek, godzinami męczył swojego biesa. Czasem przeciągało się to przez całą noc. Przejęty tym swoim dziwnym zajęciem, nie zwrócił nawet uwagi, że około kuźni wybuchały teraz zajadłe wrzaski, krakały wrony, zgrzytał ktoś zębami, ktoś inny wył potępieńczo. Jakby całe piekło gotowało się do ataku.
Od czasu, gdy w kuźni rozsiadło się żelazne straszydło, nikt nie widział diabła w nadrzecznych chaszczach Lubszy. Przepadł bez wieści. Tym bardziej więc przekonani byli ludziska, że to mistrz Maciej ujął złośliwego czarta i znęca się teraz nad nim niemiłosiernie. Nie mogło z tego nic dobrego wyniknąć. Nie człowiekowi mierzyć się z piekielnymi siłami...
Minęło kilka dni. Maciej nie zniechęcił się do swojej zabawy. Diabeł wył teraz przeraźliwie, jeszcze zanim kowal przybliżył żelazo do jego nosa. Stał się bardzo wrażliwy.
Któregoś ranka, gdy mistrz kowalski, zmęczony znęcaniem się nad nieszczęsnym diabłem, usnął wreszcie twardym snem, ktoś zaczął się bardzo energicznie dobijać do kuźni. Maciej z trudem odzyskał przytomność. Gniewny był za przerwanie spoczynku.
- Kto tam? - zawołał, przecierając klejące się oczy.
- Mistrzu - odezwał się jakiś głos - koń mi okulał. Zgubił podkowę. Nie mogę dalej jechać, a spieszno mi bardzo.
Przed drzwiami niecierpliwił się młody, bogato ubrany pan.
- Podkujecie? Podkowę mam gotową, proszę. Nie potrzebujecie nawet ognia rozpalać - zachęcał, widząc krzywą minę kowala.
Widok doskonale ukutej podkowy udobruchał mistrza. Lubił dobrą robotę. A już szczególnie zachwycił go koń, piękna, wspaniała bestia. Gdy głośno wyraził swoje uznanie, w oczach nieznajomego zapaliły się błyski jakby radości. Przystąpił bliżej do kowala.
Podoba się wam, mistrzu, mój koń? Cieszy mnie to, gdyż mam już dosyć tej chabety. Kupiłem sobie jeszcze lepszego wierzchowca. A tego się chętnie pozbędę. Chcielibyście może kupić go ode mnie?
- Któż by nie chciał. Nie jestem jednak bogaty. Kuźnia nie przynosi zbyt dużych dochodów. Na kupno takiego konia jak wasz nigdy mi nie wystarczy. - Maciej pokręcił głową i zabrał się do podkuwania, podczas gdy młody człowiek wciąż podnosił zalety swego rumaka.
Dziwił się trochę kowal tej jego gadatliwości, ale milczał: mało to dziwnych ludzi przewinęło się przed nim? Zaskoczyło go dopiero, gdy w kuźni, dokąd przyszli po skończonej robocie, młody człowiek zmienił się na twarzy i zadygotał cały, skoro zobaczył żelaznego diabła.
- Hm, hm - zamruczał, starając się ukryć drżenie głosu. - Widzę, że zajmujecie się nie tylko zwykłym kowalstwem. Ładną figurę ukuliście z żelaza. Nie sprzedacie mi jej?
- Na co wam, panie, ta brzydota?
- Powiedziałem, podoba mi się. Dam wam za nią mojego konia... Dobrze?
- Koń wasz, panie, jest wart dziesięciu takich żelaznych figur. Nie godzi mi się was okpiwać.
- Mnie się ten interes opłaca. Przybijajcie - przynaglał nieznajomy. Kowal zerknął na niego spod oka. Nie odpowiadając, pogrzebał w palenisku, poruszył miechem, dorzucił węgla na ogień, po czym wsunął w płomień kawałek żelaza.
- Chcę wam, panie, pokazać, co będzie wyrabiał mój żelazny diabeł, gdy przejadę mu pod nosem rozpalonym żelazem...
Nieznajomy zaklął na to siarczyście, huknęło, zadymiło i zaraz przepadł wraz z koniem bez śladu. Tylko swąd siarki świadczył o jego niedawnym w kuźni pobycie.
Maciej drapał się w głowę. Odgadnął już, z jakim gościem miał do czynienia.
- Ale mnie okpił - mruknął. - Nawet nie zapłacił za moją pracę. Myślałem, że diabły są uczciwsze...
Spojrzał potem na swojego biesa z żelaza, pogroził mu pięścią:
- Oj, popamiętasz ty dzisiejszy ranek. Odechce ci się takich kawałów.



Diabeł nie czekając, aż kowal wprowadzi w czyn swoją groźbę, zrobił płaczliwą minę, kichnął i rżał jak nigdy przedtem. A gdy już prowadzone silnym ramieniem mistrza Macieja rozpalone żelazo zaczęło ślizgać się po diabelskim nosie, rozległ się tak okropny wrzask, ryk, pisk i wycie, że strwożeni mieszkańcy wsi przybiegli z widłami i cepami, przekonani, że kowal toczy walkę z co najmniej stu diabłami...Wieść o wyczynach kowala rozniosła się szeroko w okolicy. Z Jasienia, Lubska, Krosna, Gubina, Żar i Żagania, a czasem aż zza Nysy, z Białej Wody i Chociebuża przybywali ciekawi. Ryki diabelskie przyjmowano początkowo z pewnym zadowoleniem, a później z odrazą i gniewem, ponieważ bies budził śpiących po nocy, w wiosce zaś wyciem wtórowały mu psy. Starsi ludzie radzili Maciejowi, by utopił diabła w najgłębszym miejscu Lubszy, bo z tej zabawy nic dobrego wyniknąć nie może. Nie słuchał ich jednak...
Znowu minęło kilka dni. Z wielką podejrzliwością spoglądał Maciej na rycerza, który pewnego ranka przekroczył próg kuźni. Duże sumiaste wąsy i siwiejące skronie budziły jednak zaufanie.



- Dzień dobry, mistrzu - zawołał przybyły. - Miecz mi się wyszczerbił. Naostrzcie go, jeżeli dacie radę...
Maciej obejrzał podany miecz. ,,Kilka pociągnięć pilnikiem i po robocie" - pomyślał.
- Miecza bym nie naostrzył? Nie takie rzeczy robiłem.
- A ja trzymam zakład, że przez cały dzień nie podołacie pracy. Stawiam tysiąc dukatów.
Maciej uśmiechnął się, potrząsając głową.
- Chętnie bym się założył, ale nie mam tyle pieniędzy. W całej wsi się nie zbierze tysiąc dukatów. Rycerz o sumiastych wąsach rozejrzał się bacznie po kuźni. Wzrok jego zatrzymał się na żelaznym diable.
- Dobrze - powiedział -ja więc stawiam tysiąc dukatów, a wy, mistrzu, tę oto żelazną figurę. Stoi? - zapytał wyciągając rękę w kierunku mistrza.
Zainteresowanie żelaznym diabłem obudziło czujność kowala. Nic nie odpowiedział. Wolał przedtem sprawdzić hart miecza.


Wolał przedtem sprawdzić hart miecza. Wybrał najlepszy swój pilnik i przeciągnął nim po wyszczerbionym ostrzu. Nie zauważył nawet najdrobniejszego śladu. Wytężył siły, aż kroplisty pot wystąpił mu na czoło. Stal nie ustępowała.
,,Czekaj, biesie - pomyślał - znów próbujesz swoich sztuczek". Nie namyślając się wiele, wsadził ostrze miecza w żar paleniska.
Gdy się obejrzał, po rycerzu już śladu nawet nie było, a i miecz rozpłynął się w tajemniczy sposób.
W piekle Lucyper zwołał najwyższą radę piekielną. Zająwszy miejsce na podium, chrząknął, podrapał się między rogami i zagaił:
- Jak wam wiadomo, tchórzliwy Kordek, używany tylko do podlejszych zadań piekielnych, upodobał sobie ustronne miejsce w Polsce nad rzeką Lubszą. Wymigiwał się od zadań, które należą do zaszczytnych obowiązków każdego biesa. Uciekł z piekła i wylegiwał się w nadrzecznych szuwarach. Aby mu się tam nie nudziło, straszył bez powodu spokojnych chłopów wracających po zapadnięciu zmroku do domów. Naruszył przepisy diabelskie, przynosząc wstyd całemu piekielnemu rodowi.


- Przewinienie to było jeszcze do naprawienia. Gorzej, że Kordek strasząc innych, sam był podszyty tchórzem. Trząsł się i szczękał ze strachu zębami na widok zwykłego wiejskiego kowala, który urągał i jemu, i całemu piekłu. Nie przyjął wyzwania mistrza Macieja, więc ten ukuł sobie diabła z żelaza i mścił na nim swoje niepowodzenia. Musiałem coś przedsięwziąć, by położyć kres Kordkowym wybrykom. Wcieliłem go w żelaznego diabła, w którym miał przebywać tak długo, aż sam nie wymyśli jakichś środków. Decyzję moją poparło najwyższe piekielne kolegium sądowe. Tymczasem ten obrzydliwy diabeł... znowu stchórzył i ośmieszył piekło...
Przy tych słowach Lucyper zbladł mocno ze wstydu i musiał na pokrzepienie łyknąć karafkę smoły. Dopiero mógł ciągnąć dalej:
- Chytry kowal parzy mu nos gorącym żelazem, co Kordek przyjmuje straszliwym wyciem. Myślałem, że to gra diabelska, lecz gdy wyszło na jaw, że to zwykłe tchórzostwo, wysłałem Rokitę do kowala, by wszedł w posiadanie żelaznego diabła i tym sposobem wyzwolił Kordka. Cóż, kiedy mistrz Maciej przejrzał grę Rokity. Boruta też nic nie wskórał. Jestem bezsilny.



Co robić? Ludzie schodzą się do kuźni i szydzą z nas... Zwykły wiejski kowal okazał się sprytniejszy od znakomitych dostojników piekielnych.
Ożywiona dyskusja trwała przez wiele godzin, nie przynosząc jednak wyników. Wreszcie zabrał głos jeden z najstarszych diabłów:
- Widzę tylko jedną możliwość. Musimy dać pełnomocnictwo Arglistowi. Jest on diabłem krwiożerczym i podłym, nie przebiera też w środkach. Długo przebywał wśród Krzyżaków i Prusaków, więc upodobnił się do nich. Dawniej był uczciwszy... Tutaj może coś jednak poradzić...
Lucyper nie był zdecydowany. Zastanawiał się długo.
- Dobrze - postanowił wreszcie - niech idzie Arglist, ta zakała piekielna, ale Rokita musi go stale pilnować, by znów za wiele nie zbroił. Przyprowadzić go.
Po chwili pojawił się niepozorny diabeł z bardzo pokorną miną.
- Słuchaj, Arglist... - zaczął Lucyper. - Masz szansę zmazania swoich przewinień. Otrzymasz zadanie do wypełnienia. Rokita cię objaśni w szczegółach, ty zaś raz jeszcze przeczytaj księgę praw piekielnych.



Arglistowi zabłysły oczy. Już on sobie poradzi...
Kowal przewracał się w łóżku z boku na bok, wreszcie obudził się zlany potem. Rozejrzał się rozszerzonymi z przejęcia oczami.
- To był tylko sen - wyszeptał.
Podniósł się na łokciu, świtało już. Wyskoczył z łóżka, szukając butów. Nie było ich jednak nigdzie.
,,Widocznie je gdzieś przesunąłem" - myślał.
Zniechęcony, położył się znów i zasnął twardo. Rano buty stały na zwykłym miejscu. Musiało mu się coś w nocy przywidzieć. Po chwili dobiegały z kuźni odgłosy zwykłej, normalnej krzątaniny, urozmaicane czasem wrzaskami diabła. Tak było codziennie.
Słońce wzniosło się już wysoko na niebo, gdy przed kuźnią zatrzymała się nagle gromada zbrojnych.
- Pokażcie wasze buty, kowalu! - zawołał jeden z nich.
- Po cóż wam moje buty? Czego sobie, panie, życzycie?
- Pozwól tylko na drogę. Widzisz te ślady na ziemi mokrej jeszcze od deszczu? Prowadzą prosto do twojej chaty, odciski waszych butów są całkiem wyraźne...


- Moich butów? Ja nigdzie z domu nie wychodziłem. To nie mogą być moje ślady...
- Sam więc porównaj.
Maciej spojrzał i zdumiał się. Tak, to były ślady jego butów.
- A to zabawne - zaśmiał się.
- Nie masz się czego śmiać. Temu oto kupcowi Melchiorowi Szczypce z Jasienia zginęła w nocy bela najprzedniejszego sukna. To sprawa gardłowa...
- Ależ, panowie - protestował.
- Przyznaj się lepiej, człowieku.
- Drwicie sobie ze mnie - rozgniewał się Maciej. - Nie jestem złodziejem...
Rozpoczęła się rewizja. Pachołcy wchodzili do każdej izby i dokładnie przeglądali kąty.
- Jest, jest! Znalazłem pod łóżkiem - usłyszał zdumiony Maciej.
- To chyba sen - wyszeptał. - Skąd u mnie sukno...
- Tak, panie sędzio. To moje sukno - powiedział kupiec.


Maciej nie był w stanie wymówić słowa. Widział, że wszystko przemawia przeciw niemu.
,,To chyba sprawka diabła - pomyślał - Nikt inny nie byłby w stanie tak sprytnie mnie podejść. Co teraz będzie? Czyżby stryczek?"
Zawleczono kowala do Jasienia i osadzono w lochu. Tutaj miał czas na rozmyślanie. Nic jednak nie wymyślił. Strażnik powiadomił go, że już jutro zbierze się sąd w jego sprawie i najpewniej skaże na śmierć przez powieszenie. Kat miejski z Lubska już został zawiadomiony...
Nie spał Maciej tej nocy. Chodził po celi, poruszony do głębi.
- Dlaczego nie słuchałem sąsiadów? Mówili wszak, że z tej zabawy diabelskiej dobrego nic nie wyniknie... Nie wierzyłem i doczekałem się...
Zegar na wieży kościelnej wybił północ. Nie przebrzmiało jeszcze ostatnie uderzenie, gdy naraz w celi zrobiło się jasno. W jednym z kątów zabłysły płomienie, na ich tle zarysowała się ciemna postać. Maciejowi zrobiło się trochę nieswojo.


Blask z wolna przygasł, więzień mógł już zupełnie wyraźnie rozróżnić tajemniczą postać z kąta.
- Przecież to mój żelazny diabeł! - zawołał.
- Nie - odparła zjawa. - Nie jestem żelaznym diabłem. Jestem władcą piekła.
- Czego chcesz ode mnie?
- To długa historia... Przybywam osobiście, bo wszyscy moi podwładni okazali się niezręcznymi pomocnikami.
- Ach, mówisz o tym, któremu konia podkułem, i o tym drugim, wąsatym...
- Nie tylko... Ci dwaj nie byli jeszcze najgorsi... Nie przynieśli piekłu takiego wstydu jak Kordek swoim tchórzostwem i Arglist przez nikczemne intrygi.
- Nie rozumiem cię.
- Nie rozumiesz? Racja, nie możesz wszak znać piekielnych spraw. Zaraz ci więc wyjaśnię. Diabeł nad Lubszą, który straszył spokojnych ludzi, nie działał na podstawie mego rozkazu.


Był to diabeł głupi i leniwy, w dodatku czuł lęk przed tobą. Ukarałem go bardzo surowo, wcielając w twego żelaznego potwora. Strasznie go bolało przypalanie nosa, dlatego tak wrzeszczał, czym ci jeszcze dodawał ochoty. Stało się to dla całego piekła największą hańbą. Musiałem zaradzić złu. Wysłałem dwóch posłów, by drogą uczciwych układów weszli w posiadanie żelaznego diabła, który jak na nieszczęście jest w dodatku podobny do mnie. Nie udało mi się... Wtedy zgodnie z uchwałą najwyższej rady piekielnej wysłałem diabła bardzo sprytnego, lecz zupełnie zdemoralizowanego na skutek zbyt długiego przebywania z ludźmi. Dalszy ciąg znasz już sam. Zabrał ci buty w czasie snu i ukradł sukno. Spodziewał się, że twój następca w kuźni sprzeda mi żelaznego diabła...
Kowal obruszył się.
- Nie mogłeś sam wcześniej przyjść, byłbym ci dał mego diabła... Lucyper wypiął dumnie pierś.
- Myślisz, że władca piekieł zajmuje się takimi sprawami? Mam do swojej dyspozycji tysiące biesów.



Z tobą było jednak trochę ciężkawo. Chciałbym mieć chociaż jednego diabła takiego jak ty.
- Po co mi mówisz to wszystko? I tak jest już za późno.
- Jeszcze wszystko możliwe... Rano uzyskasz wolność...
- A te ślady i sukno pod łóżkiem? Jakże z tym sobie poradzisz?
- Wszystko obmyśliłem... Ale mam i do ciebie interes. Muszę mieć żelaznego diabła. Co chcesz za niego?
- Zabieraj go choćby zaraz. Mam już dość tej poczwary!
Interes został ubity.
Dziwił się sędzia, gdy przyprowadzono mu nad ranem jakiegoś oberwańca, cuchnącego złą gorzałką, który przechwalał się w karczmie swoimi bezeceństwami. Przyznał się do kradzieży sukna, które podrzucił niewinnemu kowalowi, bo chciał w ten sposób wejść w posiadanie kuźni. Był również kowalem...
Porównano jego buty z nie zatartymi jeszcze śladami i okazało się, że należą one do niego. Buty Macieja były tylko łudząco podobne. - Powiedz mi, którędy wróciłeś do Jasienia?


Slady prowadziły przecież tylko w jedną stronę? - głowił się jeszcze sędzia.
- Po waszym odjeździe. W czasie rewizji siedziałem w kuźni na strychu. Potem już ziemia obeschła...
Sąd skazał złoczyńcę na szubienicę. Kowal został zwolniony.
Wielkie było zdziwienie mieszkańców Jasienia, gdy w parę godzin po wykonaniu wyroku zamiast ciała skazańca, które dla przestrogi miało dyndać na stryczku przez całe trzy dni, ujrzeli wiązkę słomy. Mówiono, że to zły porwał ciało złodzieja do piekła...
Kowal wrócił do swojej wioski. Gdy wszedł do kuźni, nie zastał już w niej żelaznego diabła. Na jego miejscu leżała pękata sakiewka ze złotem.


--- inna wersja ----

W dawnych czasach nad rzeką Lubica w Jasieniu mieszkał diabeł. Uciekł on z piekła i zamiast grzeszników do piekła zapędzać, wylegiwał się nad brzegiem rzeki i straszył spokojnych ludzi. W sąsiedztwie rzeki miał swój warsztat młody kowal jasieński. Był bardzo silny i odważny. Nie bał się diabła a nawet bardzo się chciał z nim spotkać, ponieważ sąsiectwo diabła odstraszało ludzi od jego kuźni. Stąd tez kowal koniecznie chciał przepłoszyć diabła. Ten jednak skutecznie unikał spotkania z kowalem. Kowal ze złości wykuł diabła z metalu i codziennie ciężkim młotem obstukiwał postać diabła oraz przypalał rozgrzanym żelazem. Tymczasem książę piekła Lucyfer dowiedział się o ucieczce jasieńskiego diabła z piekła oraz o jego lenistwie w diabelskiej pracy i w złości wcielił go w żelaznego diabła wykutego przez kowala. Od tego czasu diabeł codziennie strasznie cierpiał, kiedy kowal obstukiwał go młotem. Swoimi wrzaskami ośmieszał piekło. W końcu Lucyfer nie mogąc wytrzymać wrzasków nieszczęśliwca ulitował się nad nim i postanowił go wykupić z rąk kowala.

Ale to nie takie proste wielu diabłom wysłanym przez Lucyfera do kowala nie udało się wykraść nieszczęsnego żelaznego diabła. Dopiero podstępny diabeł imieniem Arglist swoimi sztuczkami sprowadził nieszczęście na głowę kowala, tak że ten musiał dojść do porozumienia z Lucyferem. Uradzili zatem że kowal odda diabła a w zamian ocali głowę i otrzyma worek pełen diabielskiego złota. Od tego czasu nikt już nad rzeką w Jasieniu nie straszy.


Krzysztof K.

/ / /